Wychodzisz. Tak po prostu. Chwytasz swoją sportową torbę,
zarzucasz ją na ramię i bez zbędnych wyjaśnień opuszczasz moje mieszkanie. Nie
przeszkadzają Tobie najwidoczniej moje łzy, które płyną po bladych policzkach.
Nie interesujesz się. Twierdzisz, że to już nie jest twoja sprawa. Ale, do
jasnej cholery, tak bardzo pragnę przecież by wszystko znów było jak dawniej.
Byś darzył mnie tym samym uczuciem, o którym mówiłeś jeszcze wczoraj.
Próbuję zrozumieć. Nie ocieram łez, które moczą powoli
Twoją koszulkę, którą sobie przywłaszczyłam przed miesiącem, kiedy to pierwszy
raz miałam okazję spędzić z Tobą noc. Starałam się nie żałować. Próbowałam
wierzyć, że jednak prawdziwa miłość istnieje. A wiedziałeś ile razy już byłam
raniona. Zwierzałam się Tobie. Byłeś powiernikiem moich najskrytszych tajemnic,
o których nie słyszała nawet moja przyjaciółka.
Tak się to
wszystko zaczęło, dobrze pamiętam. Spotkałeś mnie na jednym z tych mostów,
które zdawały się być nie do przejścia. Lał deszcz. Stałam w jego strugach, nie
reagując na otaczający mnie świat twierdząc, iż nic dobrego już mnie spotkać
nie może. Pojawiłeś się znienacka. Roztoczyłeś nade mną parasol bezpieczeństwa
i otoczyłeś silnym ramieniem. Zadrżałam pod wpływem tego dotyku. Bałam się, ale
byłam zbyt słaba by o tym powiedzieć. Zadawałeś milion pytań. Milczałam.
Pozwoliłam Ci zaprowadzić się do hotelu, w którym w dalszym ciągu mieszkasz.
Ponoć zbywałeś pytające spojrzenia ze strony obsługi. Okazałeś się moim
bohaterem, którego wtedy nienawidziłam z całego serca. Powinieneś był dać mi
spokój. Nie mogłeś? Wystarczyło przejść obojętnie. Tak samo, jak uczyniła to
większość ludzi tego deszczowego dnia. Miałeś zbyt dobre serce. Naiwnie
wierzyłeś, że w jakiś sposób uda się Tobie zmienić świat, a Twój Bóg postawił
mnie na tej drodze specjalnie. Bo każdy ze świętych miał barwy początek. Ty
zgarnąłeś nieszczęśliwą dziewczynę z mostu. Nie pozwoliłeś jej pójść o krok
dalej. Przejąłeś się losem istoty, która wtedy jeszcze nic dla Ciebie nie
znaczyła.
Naciągam
koszulkę na kolana. Podciągnęłam je po samą brodę, opierając się o chłodną
ścianę. Czarne plamy tuszu zdobią teraz idealną biel z logiem Twojego zespołu.
Zaczynam się zastanawiać, czy będzie można to sprać. Jeśli nie – i tak będzie
mi przypominać o Tobie.
Zawiodłam
kolejny raz. Nie potrafię mówić o swoich uczuciach. Nie wiem komu mogę teraz
ufać, a komu nie. Wierzyłam w Ciebie. Przekonałam się do dobrej, czystej duszy.
Bo taki byłeś i sądzę, że w dalszym ciągu jesteś.
Nie chciałam
Ciebie zmienić. To nie była moja wina. Przeczepiłeś się; nie potrafiłeś
odpuścić. Obiecałeś zamieszkać na zawsze w moim sercu. Pragnąłeś, abym w każdej
chwili widziałam Twoją perfekcyjną twarz, jednak kiedy zamykałam oczy –
istniała tylko ciemność. Byłeś cierpliwy. Dobrze wiem ile razy słyszałeś od
swoich kolegów, że powinieneś dać spokój. Ale jak? Nie jesteś typem, który tak
łatwo się poddaje. Walczyłeś zaciekle.
Wyszedłeś.
Tak po prostu oznajmiając mi, że to wszystko jednak nie miało sensu. Bóg się pomylił! Próbowałam krzyczeć i
wyrzucić z siebie dwa słowa, które tak bardzo chciałeś usłyszeć. Nic nie
poradzę na to, że za każdym razem głos wiązł w gardle. Dałeś mi nadzieję. Dałeś
coś, co rzekomo dawno utraciłam. Nadzieja.
Czy mam znów się poddać? Czy opuszczasz mnie na zawsze? Kręcę głową z niedowierzaniem.
Zdążyłam już przyzwyczaić się do Twojej obecności w moim życiu. Byłeś na każde
zawołanie. Nieświadomie wykorzystywałam dobro, które w sobie nosisz. Często
pewnie słaniałeś się ze zmęczenia po każdym treningu, ale nie narzekałeś.
Wystarczył tylko jeden telefon byś zjawił się z butelką wina lub gorącą
czekoladą z mojej ulubionej kawiarni. Tuliłeś mnie, gdy płakałam. Całowałeś
namiętnie, kiedy tylko na to pozwalałam. Doprowadzałeś mnie na skraj rozkoszy,
jeśli oboje potrzebowaliśmy wzajemnego ciepła. B y ł e ś. Czy teraz właśnie
masz zniknąć z mojego życia? Takie jest nasze przeznaczenie, w które ponoć
przestałeś wierzyć.
Skrywam
twarz w dłoniach, ponownie zanosząc się głośnym szlochem. Wyrzucam sobie własną
głupotę. Szepczę pod nosem, że jednak Cię kocham.
Nie mam pojęcia, że stoisz obok mnie. Oddycham z ulgą, kiedy znów jestem
zamknięta w Twoich ramionach. Uświadamiasz mnie, iż siedzę na tej przeklętej
podłodze już od trzech godzin. Doprawdy czas potrafi tak szybko płynąć?
Zdążyłeś wrócić z treningu, który tego dnia trwał wyjątkowo długo.
Wróciłeś. Wcale
nie tak po prostu. Przywiązałeś się, pokochałeś, nie mogłeś porzucić. Szepczesz
mi to wszystko do ucha sprawiając, że znów drżę. Kciukiem ocierasz ostatnie
łzy, spływające po policzkach. Dopiero po chwili orientuję się, iż również
płaczesz. Przeze mnie. Mówisz coś o łzach wzruszenia i miłości. Nie wiedziałam,
że coś takiego istnieje. Znów mnie czegoś uczysz. Proszę cicho, byś był moim
przewodnikiem przez życie. Kiwasz głową na znak, że doskonale rozumiesz aluzję.
Znów jesteś cierpliwy; zdecydowanie zbyt wyrozumiały oraz idealny. Nie potrafię
uwierzyć, że należysz do mnie. Jesteś realny?
Wróciłeś.
Wcale nie tak po prostu, bo masz mi coś do udowodnienia. Uśmiecham się
wreszcie, kiedy bierzesz mnie na ręce i niesiesz do sypialni. Trafiłbyś tam
nawet z zamkniętymi oczami. Rozkład mojego mieszkania znasz zdecydowanie
lepiej, niż apartamentu w swoim hotelu. Nie mogę uwierzyć, że to właśnie Ty
mnie przepraszasz. Staram się nie pozostawiać dłużna. W końcu zatracamy się we
własnych uczuciach. Wszystko robimy razem. Jedno serce i jedno bicie – tym
właśnie teraz jesteśmy. Twierdzisz, że jestem piękna. Vie ste krasiva. Niedoskonali w swej doskonałości.
Moje ciało
wygina się w łuk. Gdybym nie obgryzała paznokci, one z całą pewnością
pozostawiłyby teraz wyraźne ślady. Wreszcie z piersi wyrywa się głośne: Kocham Cię!
Teraz już
się tego nie boję. Kiedy patrzę prosto w twoje ciemne oczy i widzę w nich
miłość, mogę to odwzajemnić. Bo Nikolay Penchev jest moim chodzącym ideałem. Bo
Nikolay Penchev już nigdy mnie nie zostawił.
Bo Nikolay Penchev właśnie mi się oświadczył, a ja
nie powiedziałam „nie”.
~*~
No jednak jest kolejny onepart, chociaż nie przypuszczałam, że jeszcze się uda.
My place ♥
OdpowiedzUsuńŻe to jest wspaniałe, to ty już wiesz. A pan Penchev na mnie działa i to pierońsko (zwłaszcza jego zdjęcia na fejsbuku). Teraz chyba zawsze mi się będzie kojarzył z tym łanpartem! ♥
UsuńMyślę, że jej nie, znaczy tak na prawdę tak :) Jak widać, warto walczyć do końca :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Taka miłość mnie przeraza, nie mogę sobie wyobrazić że można się tak uzależnić od drugiej osoby. Ale jak to mówią są różne rodzaje miłości dzięki Bogu ja zaznałam jakiejś innej choć wiem że po odejściu mojego Lubego pewnie zachowywałabym się podobnie. Penchev jednak wierzył że ona go kocha tylko się boi i wrócił jak widać opłaciło się
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się tutaj Nikolaya ale cieszę się,że się tu pojawił;) Jej nie do końca nie oznacza tak;) Oni się kochają, to widac, chociaż wydaje mi się,że ona poniekąd uzależniła się od Pencheva.
OdpowiedzUsuńW końcu jakiś odmienny bohater. Nie wiem co miałabym sensownego napisać. Dobrze, że wrócił i usłyszał to, co usłyszeć chciał.
OdpowiedzUsuńooo Nikolay :D fajne, fajne, FAJNE :) miła odmiana po stresującym dniu. dodawaj oneparty częściej :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta historia. Zdecydowanie mi się podoba. I główny bohater też mi przypadł do gustu, chociaż obserwując Nikolaya na żywo stwierdzam, że nie wygląda na takiego, jak go stworzyłaś, ale to Twoja kreacja, która mi się spodobała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Pencheva to się nie spodziewałam :P Ale w sumie ty nie jesteś typem bloggerki, która wybiera samych popularnych sportowców, więc czemu ja się dziwię? :D Bałam się, że tu nie będzie happy endu. I było mi naprawdę przykro, bo główna bohaterka wydawała się być wystarczająco doświadczona przez los, żeby po raz kolejny zostać porzuconą. Naprawdę tego nie chciałam. Ale na szczęście Nikolay wrócił :)
OdpowiedzUsuń