Jak
często zdarzało mi się przeklinać lęk przed samolotami? A no prawie każdego
miesiąca, kiedy to przychodziło mi udawać się w niesamowicie długie podróże, na
drugi koniec… uch, o mały włos nie powiedziałam, że świata. Nie, nie. Tak źle
to jeszcze nie było. Miałam na myśli Rzeszów, do którego dotarcie w samym
środku grudnia było nie lada wyczynem. W szczególności, gdy mieszkało się już
od jakiegoś czasu w Berlinie i aby dotrzeć do stolicy województwa
podkarpackiego, należało spędzić niemalże cały dzień w podróży. A tak by było,
gdybym dysponowała własnym samochodem. Ba, może nawet ograniczyłabym się do
jedynie dziesięciu godzin? No cóż, teraz przeklinałam również swoje lenistwo. Z
tego właśnie powodu prawa jazdy nigdy nie zrobiłam. Wychodziłam z założenia, że
nigdy mi się ta umiejętność nie przyda. Aha, no rzeczywiście. Już biorąc pod
uwagę sam fakt poruszania się po Berlinie komunikacją miejską. Przyszło mi mieć
mieszkać zupełnie po drugiej stronie miasta. Oznaczało to, iż do pracy muszę
wyjechać przynajmniej godzinę wcześniej. Wracając jednak do tematu: już
trzynastą godzinę siedziałam w pociągu i marzyłam jedynie o tym, by znaleźć się
na tym rzeszowskim dworcu.
Pisk
kół oznajmił, iż dotarłam do swojego celu podróży. Mało brakowało, a
wyskoczyłabym przez zamknięte drzwi. Pozostawiłabym walizkę nie dbając zupełnie
o to, że były tam dość cenne oraz ważne dla mnie rzeczy. Niestety sztuki
przenikania przez przedmioty jeszcze nie opanowałam, musiałam więc wziąć kilka
głębszych wdechów, policzyć do dziesięciu i przygotować się na mróz oraz śnieg.
W Berlinie śniegu było jak na lekarstwo, a termometry ostatnimi czasy
wskazywały dodatnią temperaturę.
Gnieżdżąc się w wąskim
korytarzu tuż przy śmierdzącej toalecie, zarzuciłam na głowę kaptur, szyję
owinęłam szalikiem, a na dłonie naciągnęłam rękawiczki. Pierwszy podmuch chłodnego
wiatru sprawił, że wzdrygnęłam się nieco. Wreszcie pociągnęłam za sobą walizkę
i po chwili brodziłam w kilkunastocentymetrowym śniegu. No tak. Ktoś najwidoczniej
zapomniał odśnieżyć peron dla przybywających. To jednak nie było w stanie
zepsuć mojego humoru. Planowałam swojemu kuzynowi zrobić świąteczną
niespodziankę i liczyłam, że nie będzie zawiedziony.
Wsiadłam w taksówkę,
podając kierowcy dobrze mi znany adres. Siedząc we wnętrzu ciepłego pojazdu
podziwiałam Rzeszów pod śnieżną pierzyną. Odzwyczaiłam się od tego typu
widoków. Zapomniałam już o prawdziwej magii świąt, którą to miasto w tej chwili
żyło. Setki lampek w oknach mieszkań, ojcowie wraz ze swoimi dziećmi szli przez
miasto z żywymi choinkami. Brakowało jeszcze kilku drobnych szczegółów do pełni
świątecznego szczęścia, ale od tego dzieliły mnie już minuty. W ciągu
kilkunastu godzin w podróży wielokrotnie korciło, by napisać chociaż krótką
wiadomość: Przyjeżdżam! Wtedy jednak
nie byłoby właściwego efektu zaskoczenia. Przy okazji miałam nadzieję, że moje
przybycie będzie chociaż namiastką prezentu. Iwona pisała do mnie, prosiła,
błagała. Od trzech lat nie było mnie w Polsce na Boże Narodzenie. W tym roku
postanowiłam zająć miejsce dla niespodziewanego gościa.
Stojąc przed drzwiami
zrzuciłam z głowy kaptur. Dłonią przeczesałam rude włosy, a uśmiech na
zmarzniętych wargach przywołałam bez większego problemu. Dochodziła godzina
osiemnasta i wszystko wskazywało na to, iż cała rodzina Ignaczaków siedzi
właśnie w ciepłym wnętrzu jednorodzinnego domu. Przyszło mi już tylko wcisnąć
dzwonek do drzwi, które po kilku chwilach otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Niespodzianka! – Rozłożyłam dłonie,
próbując przy tym opanować wybuch śmiechu na widok miny mojego kuzyna. Na
przemian otwierał i zamykał usta, nie reagując w ogóle na podmuchy lodowatego
wiatru. – Krzysiu, bo ci mucha wleci.
- Muchy o tej porze roku śpią – zaważył niepewnie,
przekrzywiając nieco głowę i mrużąc przy tym powieki. – Lenka?
- A znasz kogoś innego o równie rudych
włosach?
- Ja nie…
- Krzysiek, no co chodzi? – Gdzieś za
plecami kuzyna dostrzegłam jego żonę. – Lena!
Tego
jeszcze brakowało, by ta dwójka rzuciła się na moją szyję. Mało brakowało, a
spadlibyśmy z tych kilku stopni. Chociaż zapewne i tak nic by się nie stało. Droga
od bramki do drzwi składała się z wąskiej, wydeptanej w śniegu ścieżki. Wyglądało
na to, że Krzysiek do tej pory nie miał jeszcze zbyt wiele czasu na
odśnieżanie. Teraz nawet ja byłam skłonna chwycić za łopatę i mu to zadanie
ułatwić.
- Lena, nie spodziewaliśmy się ciebie
tutaj – oznajmił Krzysiek, wciągając mnie do środka. – Znaczy… to cudownie, że
przyjechałaś! I to akurat dzisiaj! Będziesz mogła…
- Słońce, weź się nie zapędzaj. – Iwona zasłoniła
dłonią usta swojego męża. – Wątpię by Lena chciała wziąć udział w twojej
drużynowej wigilii. Pewnie jest zmęczona po podróży.
- Nie jest tak źle – zapewniłam,
zrzucając z siebie zimowy płaszcz. – Gorąca kąpiel z całą pewnością postawi
mnie na nogi. Ale o co chodzi z tą wigilią?
Otóż
dowiedziałam się, iż drugi rok z rzędu Krzysiek postanowił w swoim domu
wyprawić uroczystą kolację, zanim koledzy z jego drużyny rozjadą się do domów. Do
tej pory nie miałam okazji poznać nikogo z obecnego składu. Kiedy odwiedzałam
Iwonę i dzieciaki w wakacje, Krzysiek zazwyczaj siedział na zgrupowaniach
reprezentacji lub jeździł po całym świecie. Jego koledzy również byli w
rozjazdach. Tak więc od dłuższego czasu nie było mnie na żadnym meczu
rzeszowskiej drużyny, a znajomości na polu siatkarskim ograniczyłam jedynie do
kuzyna. Wcześniej natomiast nie dane mi było spędzać czas z zawodnikami Skry,
czy Resovii. Według Krzyśka i Iwony byłam na to zdecydowanie za młoda. Dopiero
mój wyjazd na stałe do Berlina utwierdził ich w przekonaniu, że dorosłam,
jestem pełnoletnia i nie trzeba trzymać mnie z daleka od innych ludzi. Nie to
żebym kiedykolwiek podobne zachowanie miała im za złe. Gdyby nie oni, zapewne
nie wyrosłabym na porządnego człowieka z doskonałymi perspektywami na
przyszłość. Po śmierci rodziców Igła zaopiekował się mną. Nie wahał się ani
chwili i byłam mu za to wdzięczna.
- Czy na tą wigilię jest określony strój?
– Zapytałam, opuszczając łazienkę owinięta jedynie w granatowy ręcznik. Miałam
nadzieję, że Iwona w dalszym ciągu siedzi na łóżku. Niestety pomyliłam się
nieco. W drzwiach prowadzących do mojego dawnego pokoju (który teraz robił za
sypialnię gościnną) stał wysoki mężczyzna o ostrych, typowo słowiańskich rysach
twarzy. Kości policzkowe dodatkowo podkreślone były przez kilkudniowy zarost. Jasne
tęczówki lustrowały moją sylwetkę od stóp, aż po czubek głowy.
- Ja myślę, że bez ręcznika byłoby
znacznie ciekawiej – stwierdził z zadziornym uśmiechem, a całe zakłopotanie
malujące się na tej przystojnej twarzy zniknęło. – Ewentualnie proponowałbym do
tego buty na obcasie, albo…
- Kim ty w ogóle jesteś? I czego tak
właściwie szukasz w moim pokoju?
- Nikola Kovacević. – Pokłonił się. – A szukam
łazienki.
- No z tej raczej nie skorzystasz –
prychnęłam, podchodząc nieco bliżej, by spojrzeć intruzowi w oczy. Czy mając w
rodzinie siatkarza nie mogło i mi się dostać trochę wzrostu?! Te metr
sześćdziesiąt pięć w tej chwili było niewystarczające. – Wynocha.
Próbowałam
go wypchnąć za próg pokoju, ale był zdecydowani zbyt silny. Do tego musiałam
uważać na zsuwający się ręcznik. Po minucie poddałam się i mierzyłam go
morderczym spojrzeniem wierząc, że to wystarczy.
- Dobra, złośnico. – Nikola przewrócił
oczami. – To gdzie ta łazienka?
Przygotowanie
się zabrało mi nieco ponad dwie godziny. Gdyby nie Iwona, zapewne w ogóle nie
miałabym się w co ubrać. Gdzieś wśród swoich rzeczy znalazła idealną dla mnie
sukienkę. Kolor ciemnozielony, wąska, dopasowana w talii i podkreślająca to co
trzeba. Nie to żebym chciała jakoś specjalnie się stroić na tą wigilię, ale
musiałam temu Nikoli udowodnić, że wyglądam dobrze nie tylko w ręczniku. Niestety
na moją niekorzyść dość mocno oddziaływały godziny spędzone w pociągu. Chyba
powinnam wreszcie przekonać się do samolotów. Przecież nie każdy musi spaść na
ziemię, prawda? Jak to dobrze, że zapakowałam jeszcze nietknięte opakowanie
podkładu.
Schodząc
po schodach próbowałam nie zabić się o wierzchnie ubrania gości Ignaczaków. Czy
nikt im nie powiedział o istnieniu wieszaków?
- Och, jest i nasza specjalistka od
błyskawicznej kariery. – Te właśnie słowa usłyszałam po zjawieniu się w salonie
pełnym zupełnie obcych ludzi. Próbowałam nie okazać zdenerwowania faktem, iż
tych kilkanaście par oczu spoczęło na mnie.
- Igła, weź dziewczyny nie zawstydzaj –
zaśmiał się Zbyszek Bartman, którego nie sposób było nie kojarzyć ze spotkań
naszej reprezentacji.
Kolejne
minuty upływały na próbach zapamiętania imion oraz nazwisk siatkarzy, a także
ich uroczych partnerek. Z każdym udało mi się zamienić po kilka słów i ze
zdziwieniem stwierdziłam, że wcale nie jest drętwo. Rzecz jasna podczas
dzielenia się opłatkiem życzyłam wszystkim tego, co zwykle: zdrowia, pieniędzy,
szczęścia i tak dalej.
- Nie dość, że złośnica to jeszcze ruda. To
wiele tłumaczy – usłyszałam nad uchem. – A więc życzę tobie częstszego
paradowania w ręczniku w mojej obecności.
- Chciałbyś.
- Ponownej przeprowadzki do Rzeszowa. Najlepiej
do mojego mieszkania.
- Żartowniś z ciebie.
- No i jeszcze gromadki dzieci, które
będą nosić moje nazwisko.
- To właśnie jest twoja gadka na podryw?
Nikola
rozłożył ręce w geście bezradności, uśmiechając się przy tym serdecznie.
- Gdyby to były inne okoliczności, a nie
wigilia, wysiliłbym się na coś więcej.
- Aż się trzęsę ze strachu.
Chciałam
odejść jak najszybciej i zostawić tego serbskiego (tak, poznałam jego narodowość
dzięki Bartmanowi, który lubi gadać) palanta. Niestety on miał zdecydowanie
inne plany. Chwycił mój nadgarstek i sprawił, że teraz dzieląca nas odległość
była jeszcze mniejsza.
- A gdzie moje życzenia?
- Wsadź je sobie w…
- Nie, nie. – Nikola położył palec
wskazujący na moich ustach. – Są święta, nie zapominaj.
No
to wysiliłam się na kilka miłych słów. A jeśli liczyłam na to, że po opłatku
będzie zwykła kolacja… sporo się pomyliłam. Stół był zastawiony, ale
zdecydowanie nie były to świąteczne potrawy. Poznałam odpowiedź na pytanie,
dlaczego Iwona postanowiła podrzucić dzieciaki do rodziców. Piwo, wermuty,
wódka – dla każdego coś się znalazło. Goście rozproszyli się po całym domu,
rozmawiając o wydarzeniach mijającego roku. Mi przyszło opowiadać o pracy w niemieckiej
korporacji, która zajmowała się dystrybucją odzieży sportowej. Jochen Schöps
śmiał się, że przecież już dawno powinniśmy na siebie wpaść skoro promocja była
moją branżą. Wyglądało na to, iż wszystko jeszcze przede mną.
Wreszcie
zmęczenie wzięło nad sobą górę. Pożegnałam się z tymi, na których wpadłam w
drodze na piętro i z donośnym westchnięciem zamknęłam za sobą drzwi pokoju. Nie
zapalając światła udałam się w stronę łóżka. Przy siatkarzach w domu można
spodziewać się wszystkiego. Dlaczego więc byłam zaskoczona, kiedy padając na
materac odnotowałam obecność kogoś jeszcze?
- Nie wierzę – warknęłam, zapalając przy
tym lampkę na stoliku nocnym. – Nikola, znów łazienki nie znalazłeś?
- Rozbolała mnie głowa i pomyślałem, że w
tym pokoju najlepiej będzie odpocząć.
- Akurat w tym. – Przewróciłam oczami. –
Trzeba było tyle nie pić.
- A ty?
- Ja czuję się wyśmienicie.
I
pewnie by w to uwierzył, gdybym nie potknęła się o własne nogi, zmierzając w
stronę łazienki.
- Słonko, ty czegoś szukasz na tej
podłodze? – Zapytał Nikola, pojawiając się nade mną.
- Zapewne swojej dumy – mruknęłam w
odpowiedzi, korzystając z pomocnej dłoni siatkarza, by znów stanąć na równe
nogi.
- Myślę, że twoja duma ma się całkiem
nieźle.
Kiedy
jego wielka dłoń dotknęła mojego policzka poczułam, jak tysiące przyjemnych
dreszczy przebiegają wzdłuż mojego kręgosłupa. Ciche westchnięcie zupełnie
niekontrolowanie wyrwało się z mojej piersi. Nawet nie próbowałam go odepchnąć,
kiedy gorącymi wargami muskał skórę za moim uchem. Zdusiłam w sobie głos
rozsądku mówiący, że tak nie można. Ja przecież nawet go nie znam! Ale jeszcze
kilka minut temu sam Krzysiek stwierdził, że pasowałabym do Kovacevicia. Miłość
od pierwszego wejrzenia? Co za dno!
- Ekhm, co tu się wyprawia?
Te drzwi to powinnam
zacząć zamykać na klucz! W chwili, gdy Nikola próbował uporać się z zamkiem
sukienki, do środka zajrzał kapitan rzeszowskiej drużyny. Spłonęłam rumieńcem,
a Serb… on to się chyba tylko uśmiechać potrafi.
- Poskromienie złośnicy – odpowiedział jednak
po chwili namysłu niskim, seksownym głosem. Alek poruszył znacząco brwiami, a
po chwili już go nie było.
~*~
Znów nie mam logicznego wytłumaczenia dla tego czegoś powyżej. Miało być świąteczne i fajnie. Jest średnio świątecznie i średnio fajnie. Ale, ale: chcę życzyć Wam wszystkiego co najlepsze! Dużo zdrowia, pomyślności, szczęścia no i weny! :)
o proszę ;D Świątecznie jest, ładnie jest i w ogóle dobrze, że jest ^^ pozdrawiam i niech Ci gwiazda betlejemska wenę przyniesie ;*
OdpowiedzUsuńPoskromienie złośnicy - no, cudowny ten tekst na koniec! Świąteczny Kovacevic? Haha, aż wyobraziłam go sobie w cudownej czerwonej czapeczce i długiej brodzie. Ej, wyszło fajnie! I świątecznie też, bo kto by nie chciał siatkarza w ramach prezentu? :D
OdpowiedzUsuńWesołych! :* [oszukac-serce]
A ja życzę sobie jeszcze, i myślę, że nie tylko sobie kolejnej części tej "krótkiej" historii :) Bo bez wątpienia przeczytałabym więcej! :) tym bardziej, że głównym bohaterem jest Nikola :)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt! :)
Jest Kovacević, to jest dobrze. Nie jest średnio fajnie, tylko bardzo fajnie :D
OdpowiedzUsuńciekawy początek znajomości. Poznamy dalszą część? Fajnie, że to Nikola jest bohaterem, bo bardzo go lubię :)
OdpowiedzUsuńNikolaaaaa :) Do niego mam cholerną słabość od dawna i byłam prze szczęśliwa gdy dowiedziałam się że podpisał kontrakt z Sovią, jeszcze tutaj w tym one parcie jest taki jak ja lubię, zadziorny, pewny siebie nieco bezczelny, ale to ma swój urok i jak widać nie tylko na mnie on zadziałał bo i na Lenę też. Chciałabym więcej o nim poczytać, ale dziękuję nawet za tą jednoodcinkową historię. Wesołych życzę
OdpowiedzUsuńJak nie lubię Resovii i zawodników (nie licząc Igły i Nowakowskiego) tak ta historia przypadła mi do gustu niezmiernie. Jestem nawet w stanie stwierdzić, że Nikola w niej wydaje się taki fajny i rozkoszny. I dlatego też nie dziwię się, że i Lenie spodobał się jego nieco zbyt pewny siebie styl bycia. Aj...
OdpowiedzUsuńZdecydowanie pozwoliłabym poskromic się Nikoli!! Zdecydowanie!
OdpowiedzUsuńJa nie wiem czemu narzekasz, bardzo fajnie się to czyta :D
OdpowiedzUsuńNikola jest taki pewny siebie, ale to super, bo lubię taki typ :D Poza tym oni do siebie pasują z Leną. Te życzenia były naprawdę urocze < lol > Rozbawiły mnie one :D I cieszę się, że Lena dała się poskromić Nikoli. Wejście Alka pewnie speszyłoby wszystkich oprócz Serba xD
Hahahaha, fak, wszystko ładnie pięknie, ale dlaczego ja tu trafiłam tak późno? :< Pewnie przez to moje roztrzepanie.
OdpowiedzUsuńAWW, jest i Nikola, i nawet Jochen się pojawił! <3 A te ich rozmowy - no cud, miód i orzeszki. Kaś, a może tego łanparcika będziesz kontynuować, coooo? :>> Ja to bym była w siódmym niebie, albo i wyżej.
I tak, Nikola, OCZYWIŚCIE WSZYSCY CI UWIERZYMY, ŻE CODZIŁO CI TYLKO O POSKROMIENIE ZŁOŚNICY. JAAAAAASNE.
Nikola... Ostatnio raz po raz trafiam na opowiadania o nim. Ale to akurat fajnie. :D
OdpowiedzUsuńNikola, Nikola mówi wprost czego chce i to mi się w nim podoba. Stanowczy facet:)
OdpowiedzUsuńJeśli mogłabyś mnie informowac to poproszę gg.3638730 i zapraszam do mnie-nie.odchodz.blogspot.com :)