23 grudnia 2012

musaraña



                Jak często zdarzało mi się przeklinać lęk przed samolotami? A no prawie każdego miesiąca, kiedy to przychodziło mi udawać się w niesamowicie długie podróże, na drugi koniec… uch, o mały włos nie powiedziałam, że świata. Nie, nie. Tak źle to jeszcze nie było. Miałam na myśli Rzeszów, do którego dotarcie w samym środku grudnia było nie lada wyczynem. W szczególności, gdy mieszkało się już od jakiegoś czasu w Berlinie i aby dotrzeć do stolicy województwa podkarpackiego, należało spędzić niemalże cały dzień w podróży. A tak by było, gdybym dysponowała własnym samochodem. Ba, może nawet ograniczyłabym się do jedynie dziesięciu godzin? No cóż, teraz przeklinałam również swoje lenistwo. Z tego właśnie powodu prawa jazdy nigdy nie zrobiłam. Wychodziłam z założenia, że nigdy mi się ta umiejętność nie przyda. Aha, no rzeczywiście. Już biorąc pod uwagę sam fakt poruszania się po Berlinie komunikacją miejską. Przyszło mi mieć mieszkać zupełnie po drugiej stronie miasta. Oznaczało to, iż do pracy muszę wyjechać przynajmniej godzinę wcześniej. Wracając jednak do tematu: już trzynastą godzinę siedziałam w pociągu i marzyłam jedynie o tym, by znaleźć się na tym rzeszowskim dworcu.
                Pisk kół oznajmił, iż dotarłam do swojego celu podróży. Mało brakowało, a wyskoczyłabym przez zamknięte drzwi. Pozostawiłabym walizkę nie dbając zupełnie o to, że były tam dość cenne oraz ważne dla mnie rzeczy. Niestety sztuki przenikania przez przedmioty jeszcze nie opanowałam, musiałam więc wziąć kilka głębszych wdechów, policzyć do dziesięciu i przygotować się na mróz oraz śnieg. W Berlinie śniegu było jak na lekarstwo, a termometry ostatnimi czasy wskazywały dodatnią temperaturę.
Gnieżdżąc się w wąskim korytarzu tuż przy śmierdzącej toalecie, zarzuciłam na głowę kaptur, szyję owinęłam szalikiem, a na dłonie naciągnęłam rękawiczki. Pierwszy podmuch chłodnego wiatru sprawił, że wzdrygnęłam się nieco. Wreszcie pociągnęłam za sobą walizkę i po chwili brodziłam w kilkunastocentymetrowym śniegu. No tak. Ktoś najwidoczniej zapomniał odśnieżyć peron dla przybywających. To jednak nie było w stanie zepsuć mojego humoru. Planowałam swojemu kuzynowi zrobić świąteczną niespodziankę i liczyłam, że nie będzie zawiedziony.
Wsiadłam w taksówkę, podając kierowcy dobrze mi znany adres. Siedząc we wnętrzu ciepłego pojazdu podziwiałam Rzeszów pod śnieżną pierzyną. Odzwyczaiłam się od tego typu widoków. Zapomniałam już o prawdziwej magii świąt, którą to miasto w tej chwili żyło. Setki lampek w oknach mieszkań, ojcowie wraz ze swoimi dziećmi szli przez miasto z żywymi choinkami. Brakowało jeszcze kilku drobnych szczegółów do pełni świątecznego szczęścia, ale od tego dzieliły mnie już minuty. W ciągu kilkunastu godzin w podróży wielokrotnie korciło, by napisać chociaż krótką wiadomość: Przyjeżdżam! Wtedy jednak nie byłoby właściwego efektu zaskoczenia. Przy okazji miałam nadzieję, że moje przybycie będzie chociaż namiastką prezentu. Iwona pisała do mnie, prosiła, błagała. Od trzech lat nie było mnie w Polsce na Boże Narodzenie. W tym roku postanowiłam zająć miejsce dla niespodziewanego gościa.
Stojąc przed drzwiami zrzuciłam z głowy kaptur. Dłonią przeczesałam rude włosy, a uśmiech na zmarzniętych wargach przywołałam bez większego problemu. Dochodziła godzina osiemnasta i wszystko wskazywało na to, iż cała rodzina Ignaczaków siedzi właśnie w ciepłym wnętrzu jednorodzinnego domu. Przyszło mi już tylko wcisnąć dzwonek do drzwi, które po kilku chwilach otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Niespodzianka! – Rozłożyłam dłonie, próbując przy tym opanować wybuch śmiechu na widok miny mojego kuzyna. Na przemian otwierał i zamykał usta, nie reagując w ogóle na podmuchy lodowatego wiatru. – Krzysiu, bo ci mucha wleci.
- Muchy o tej porze roku śpią – zaważył niepewnie, przekrzywiając nieco głowę i mrużąc przy tym powieki. – Lenka?
- A znasz kogoś innego o równie rudych włosach?
- Ja nie…
- Krzysiek, no co chodzi? – Gdzieś za plecami kuzyna dostrzegłam jego żonę. – Lena!
                Tego jeszcze brakowało, by ta dwójka rzuciła się na moją szyję. Mało brakowało, a spadlibyśmy z tych kilku stopni. Chociaż zapewne i tak nic by się nie stało. Droga od bramki do drzwi składała się z wąskiej, wydeptanej w śniegu ścieżki. Wyglądało na to, że Krzysiek do tej pory nie miał jeszcze zbyt wiele czasu na odśnieżanie. Teraz nawet ja byłam skłonna chwycić za łopatę i mu to zadanie ułatwić.
- Lena, nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj – oznajmił Krzysiek, wciągając mnie do środka. – Znaczy… to cudownie, że przyjechałaś! I to akurat dzisiaj! Będziesz mogła…
- Słońce, weź się nie zapędzaj. – Iwona zasłoniła dłonią usta swojego męża. – Wątpię by Lena chciała wziąć udział w twojej drużynowej wigilii. Pewnie jest zmęczona po podróży.
- Nie jest tak źle – zapewniłam, zrzucając z siebie zimowy płaszcz. – Gorąca kąpiel z całą pewnością postawi mnie na nogi. Ale o co chodzi z tą wigilią?
                Otóż dowiedziałam się, iż drugi rok z rzędu Krzysiek postanowił w swoim domu wyprawić uroczystą kolację, zanim koledzy z jego drużyny rozjadą się do domów. Do tej pory nie miałam okazji poznać nikogo z obecnego składu. Kiedy odwiedzałam Iwonę i dzieciaki w wakacje, Krzysiek zazwyczaj siedział na zgrupowaniach reprezentacji lub jeździł po całym świecie. Jego koledzy również byli w rozjazdach. Tak więc od dłuższego czasu nie było mnie na żadnym meczu rzeszowskiej drużyny, a znajomości na polu siatkarskim ograniczyłam jedynie do kuzyna. Wcześniej natomiast nie dane mi było spędzać czas z zawodnikami Skry, czy Resovii. Według Krzyśka i Iwony byłam na to zdecydowanie za młoda. Dopiero mój wyjazd na stałe do Berlina utwierdził ich w przekonaniu, że dorosłam, jestem pełnoletnia i nie trzeba trzymać mnie z daleka od innych ludzi. Nie to żebym kiedykolwiek podobne zachowanie miała im za złe. Gdyby nie oni, zapewne nie wyrosłabym na porządnego człowieka z doskonałymi perspektywami na przyszłość. Po śmierci rodziców Igła zaopiekował się mną. Nie wahał się ani chwili i byłam mu za to wdzięczna.
- Czy na tą wigilię jest określony strój? – Zapytałam, opuszczając łazienkę owinięta jedynie w granatowy ręcznik. Miałam nadzieję, że Iwona w dalszym ciągu siedzi na łóżku. Niestety pomyliłam się nieco. W drzwiach prowadzących do mojego dawnego pokoju (który teraz robił za sypialnię gościnną) stał wysoki mężczyzna o ostrych, typowo słowiańskich rysach twarzy. Kości policzkowe dodatkowo podkreślone były przez kilkudniowy zarost. Jasne tęczówki lustrowały moją sylwetkę od stóp, aż po czubek głowy.
- Ja myślę, że bez ręcznika byłoby znacznie ciekawiej – stwierdził z zadziornym uśmiechem, a całe zakłopotanie malujące się na tej przystojnej twarzy zniknęło. – Ewentualnie proponowałbym do tego buty na obcasie, albo…
- Kim ty w ogóle jesteś? I czego tak właściwie szukasz w moim pokoju?
- Nikola Kovacević. – Pokłonił się. – A szukam łazienki.
- No z tej raczej nie skorzystasz – prychnęłam, podchodząc nieco bliżej, by spojrzeć intruzowi w oczy. Czy mając w rodzinie siatkarza nie mogło i mi się dostać trochę wzrostu?! Te metr sześćdziesiąt pięć w tej chwili było niewystarczające. – Wynocha.
                Próbowałam go wypchnąć za próg pokoju, ale był zdecydowani zbyt silny. Do tego musiałam uważać na zsuwający się ręcznik. Po minucie poddałam się i mierzyłam go morderczym spojrzeniem wierząc, że to wystarczy.
- Dobra, złośnico. – Nikola przewrócił oczami. – To gdzie ta łazienka?

                Przygotowanie się zabrało mi nieco ponad dwie godziny. Gdyby nie Iwona, zapewne w ogóle nie miałabym się w co ubrać. Gdzieś wśród swoich rzeczy znalazła idealną dla mnie sukienkę. Kolor ciemnozielony, wąska, dopasowana w talii i podkreślająca to co trzeba. Nie to żebym chciała jakoś specjalnie się stroić na tą wigilię, ale musiałam temu Nikoli udowodnić, że wyglądam dobrze nie tylko w ręczniku. Niestety na moją niekorzyść dość mocno oddziaływały godziny spędzone w pociągu. Chyba powinnam wreszcie przekonać się do samolotów. Przecież nie każdy musi spaść na ziemię, prawda? Jak to dobrze, że zapakowałam jeszcze nietknięte opakowanie podkładu.
                Schodząc po schodach próbowałam nie zabić się o wierzchnie ubrania gości Ignaczaków. Czy nikt im nie powiedział o istnieniu wieszaków?
- Och, jest i nasza specjalistka od błyskawicznej kariery. – Te właśnie słowa usłyszałam po zjawieniu się w salonie pełnym zupełnie obcych ludzi. Próbowałam nie okazać zdenerwowania faktem, iż tych kilkanaście par oczu spoczęło na mnie.
- Igła, weź dziewczyny nie zawstydzaj – zaśmiał się Zbyszek Bartman, którego nie sposób było nie kojarzyć ze spotkań naszej reprezentacji.
                Kolejne minuty upływały na próbach zapamiętania imion oraz nazwisk siatkarzy, a także ich uroczych partnerek. Z każdym udało mi się zamienić po kilka słów i ze zdziwieniem stwierdziłam, że wcale nie jest drętwo. Rzecz jasna podczas dzielenia się opłatkiem życzyłam wszystkim tego, co zwykle: zdrowia, pieniędzy, szczęścia i tak dalej.
- Nie dość, że złośnica to jeszcze ruda. To wiele tłumaczy – usłyszałam nad uchem. – A więc życzę tobie częstszego paradowania w ręczniku w mojej obecności.
- Chciałbyś.
- Ponownej przeprowadzki do Rzeszowa. Najlepiej do mojego mieszkania.
- Żartowniś z ciebie.
- No i jeszcze gromadki dzieci, które będą nosić moje nazwisko.
- To właśnie jest twoja gadka na podryw?
                Nikola rozłożył ręce w geście bezradności, uśmiechając się przy tym serdecznie.
- Gdyby to były inne okoliczności, a nie wigilia, wysiliłbym się na coś więcej.
- Aż się trzęsę ze strachu.
                Chciałam odejść jak najszybciej i zostawić tego serbskiego (tak, poznałam jego narodowość dzięki Bartmanowi, który lubi gadać) palanta. Niestety on miał zdecydowanie inne plany. Chwycił mój nadgarstek i sprawił, że teraz dzieląca nas odległość była jeszcze mniejsza.
- A gdzie moje życzenia?
- Wsadź je sobie w…
- Nie, nie. – Nikola położył palec wskazujący na moich ustach. – Są święta, nie zapominaj.
                No to wysiliłam się na kilka miłych słów. A jeśli liczyłam na to, że po opłatku będzie zwykła kolacja… sporo się pomyliłam. Stół był zastawiony, ale zdecydowanie nie były to świąteczne potrawy. Poznałam odpowiedź na pytanie, dlaczego Iwona postanowiła podrzucić dzieciaki do rodziców. Piwo, wermuty, wódka – dla każdego coś się znalazło. Goście rozproszyli się po całym domu, rozmawiając o wydarzeniach mijającego roku. Mi przyszło opowiadać o pracy w niemieckiej korporacji, która zajmowała się dystrybucją odzieży sportowej. Jochen Schöps śmiał się, że przecież już dawno powinniśmy na siebie wpaść skoro promocja była moją branżą. Wyglądało na to, iż wszystko jeszcze przede mną.
                Wreszcie zmęczenie wzięło nad sobą górę. Pożegnałam się z tymi, na których wpadłam w drodze na piętro i z donośnym westchnięciem zamknęłam za sobą drzwi pokoju. Nie zapalając światła udałam się w stronę łóżka. Przy siatkarzach w domu można spodziewać się wszystkiego. Dlaczego więc byłam zaskoczona, kiedy padając na materac odnotowałam obecność kogoś jeszcze?
- Nie wierzę – warknęłam, zapalając przy tym lampkę na stoliku nocnym. – Nikola, znów łazienki nie znalazłeś?
- Rozbolała mnie głowa i pomyślałem, że w tym pokoju najlepiej będzie odpocząć.
- Akurat w tym. – Przewróciłam oczami. – Trzeba było tyle nie pić.
- A ty?
- Ja czuję się wyśmienicie.
                I pewnie by w to uwierzył, gdybym nie potknęła się o własne nogi, zmierzając w stronę łazienki.
- Słonko, ty czegoś szukasz na tej podłodze? – Zapytał Nikola, pojawiając się nade mną.
- Zapewne swojej dumy – mruknęłam w odpowiedzi, korzystając z pomocnej dłoni siatkarza, by znów stanąć na równe nogi.
- Myślę, że twoja duma ma się całkiem nieźle.
                Kiedy jego wielka dłoń dotknęła mojego policzka poczułam, jak tysiące przyjemnych dreszczy przebiegają wzdłuż mojego kręgosłupa. Ciche westchnięcie zupełnie niekontrolowanie wyrwało się z mojej piersi. Nawet nie próbowałam go odepchnąć, kiedy gorącymi wargami muskał skórę za moim uchem. Zdusiłam w sobie głos rozsądku mówiący, że tak nie można. Ja przecież nawet go nie znam! Ale jeszcze kilka minut temu sam Krzysiek stwierdził, że pasowałabym do Kovacevicia. Miłość od pierwszego wejrzenia? Co za dno!
- Ekhm, co tu się wyprawia?
Te drzwi to powinnam zacząć zamykać na klucz! W chwili, gdy Nikola próbował uporać się z zamkiem sukienki, do środka zajrzał kapitan rzeszowskiej drużyny. Spłonęłam rumieńcem, a Serb… on to się chyba tylko uśmiechać potrafi.
- Poskromienie złośnicy – odpowiedział jednak po chwili namysłu niskim, seksownym głosem. Alek poruszył znacząco brwiami, a po chwili już go nie było. 


~*~ 
Znów nie mam logicznego wytłumaczenia dla tego czegoś powyżej. Miało być świąteczne i fajnie. Jest średnio świątecznie i średnio fajnie. Ale, ale: chcę życzyć Wam wszystkiego co najlepsze! Dużo zdrowia, pomyślności, szczęścia no i weny! :)

12 komentarzy:

  1. o proszę ;D Świątecznie jest, ładnie jest i w ogóle dobrze, że jest ^^ pozdrawiam i niech Ci gwiazda betlejemska wenę przyniesie ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Poskromienie złośnicy - no, cudowny ten tekst na koniec! Świąteczny Kovacevic? Haha, aż wyobraziłam go sobie w cudownej czerwonej czapeczce i długiej brodzie. Ej, wyszło fajnie! I świątecznie też, bo kto by nie chciał siatkarza w ramach prezentu? :D
    Wesołych! :* [oszukac-serce]

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja życzę sobie jeszcze, i myślę, że nie tylko sobie kolejnej części tej "krótkiej" historii :) Bo bez wątpienia przeczytałabym więcej! :) tym bardziej, że głównym bohaterem jest Nikola :)
    Wesołych Świąt! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest Kovacević, to jest dobrze. Nie jest średnio fajnie, tylko bardzo fajnie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. ciekawy początek znajomości. Poznamy dalszą część? Fajnie, że to Nikola jest bohaterem, bo bardzo go lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nikolaaaaa :) Do niego mam cholerną słabość od dawna i byłam prze szczęśliwa gdy dowiedziałam się że podpisał kontrakt z Sovią, jeszcze tutaj w tym one parcie jest taki jak ja lubię, zadziorny, pewny siebie nieco bezczelny, ale to ma swój urok i jak widać nie tylko na mnie on zadziałał bo i na Lenę też. Chciałabym więcej o nim poczytać, ale dziękuję nawet za tą jednoodcinkową historię. Wesołych życzę

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak nie lubię Resovii i zawodników (nie licząc Igły i Nowakowskiego) tak ta historia przypadła mi do gustu niezmiernie. Jestem nawet w stanie stwierdzić, że Nikola w niej wydaje się taki fajny i rozkoszny. I dlatego też nie dziwię się, że i Lenie spodobał się jego nieco zbyt pewny siebie styl bycia. Aj...

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdecydowanie pozwoliłabym poskromic się Nikoli!! Zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja nie wiem czemu narzekasz, bardzo fajnie się to czyta :D
    Nikola jest taki pewny siebie, ale to super, bo lubię taki typ :D Poza tym oni do siebie pasują z Leną. Te życzenia były naprawdę urocze < lol > Rozbawiły mnie one :D I cieszę się, że Lena dała się poskromić Nikoli. Wejście Alka pewnie speszyłoby wszystkich oprócz Serba xD

    OdpowiedzUsuń
  10. Hahahaha, fak, wszystko ładnie pięknie, ale dlaczego ja tu trafiłam tak późno? :< Pewnie przez to moje roztrzepanie.
    AWW, jest i Nikola, i nawet Jochen się pojawił! <3 A te ich rozmowy - no cud, miód i orzeszki. Kaś, a może tego łanparcika będziesz kontynuować, coooo? :>> Ja to bym była w siódmym niebie, albo i wyżej.
    I tak, Nikola, OCZYWIŚCIE WSZYSCY CI UWIERZYMY, ŻE CODZIŁO CI TYLKO O POSKROMIENIE ZŁOŚNICY. JAAAAAASNE.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nikola... Ostatnio raz po raz trafiam na opowiadania o nim. Ale to akurat fajnie. :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Nikola, Nikola mówi wprost czego chce i to mi się w nim podoba. Stanowczy facet:)
    Jeśli mogłabyś mnie informowac to poproszę gg.3638730 i zapraszam do mnie-nie.odchodz.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń